Barry M / Majesty

sobota, listopada 23, 2013 unappreciated 23 Comments

Barry M Majesty pochodzi z kolekcji Textured Glitter. To kolejny piasek w mojej lakierowej kolekcji. Kupiłam go przez niedobrą kusicielkę Obsession w sklepie u naszej blogowej koleżanki Mani (tutaj). Ten lakier to istne cudo! 2 warstwy wystarczą do pełnego krycia, trzyma się bez szwanku i uszczerbku kilka dni, zmywam go oczywiście za pomocą folii. Bardzo często gości na moich paznokciach i na pewno często jeszcze będzie gościł :)










23 komentarze:

p2 / 040 be cool!

piątek, listopada 15, 2013 unappreciated 24 Comments

Lakier, który zobaczyłam u Manii zdecydowanie zawładnął moim sercem i po kilku dniach był już u mnie (a kupiłam go również u Maani). Na paznokciach widzicie 3 cienkie warstwy lakieru, wytrzymał lepienie pierogów i robienie kotletów + porządki bez jakiegokolwiek uszczerbku :] Zmywanie narobiło mi problemów, pomimo użycia folii aluminiowej trwało to dłużej niż przy innych glitterach, czy piastkach. Ale sam efekt rekompensuje wszystko ;)






24 komentarze:

D jak duże denko

poniedziałek, listopada 11, 2013 unappreciated 12 Comments

Nie samymi zakupami człowiek żyje, na dowód tego mam całą masę pustych opakowań. Z jednego miesiąca to było za mało, z drugiego było ok, ale nie miałam gdzie wyrzucić pustych opakowań (niech żyje nieudolna segregacja śmieci, czyli brak wywożenia i brak pojemników!), a jak już mam gdzie i do czego wyrzucać to i minął 3 miesiąc. Więc denko będzie spore, ale za to jaki luz w szufladach się zrobił :] Przed Wami post tasiemiec.


Szampony Balea to jedyne, które w tej chwili używam. Wersję jagodową uwielbiam za zapach, wersja rozmaryn+melisa za świetne oczyszczanie włosów.



Płyny do kąpieli Balea pojawiają się u mnie bardzo często. Są tanie, świetnie się pienią i nie wysuszają mojej skóry. Dodatkowo pachną cudnie (co dziwne szampon i płyn do kąpania jagodowe pachną zupełnie inaczej;). W przeciągu 3 miesięcy zużyłam 6 wersji zapachowych i niestety ubolewam, że został mi ostatni, a większych zapasów na razie nie planuję.


Kolejne kąpiele z Balea. Tym razem miałam olejek jabłkowy, bardo delikatny, nie wysuszał skóry, ale nie nawilżył jej bardziej niż powyżej opisane płyny. 
Lotion od Balea był konsystencji balsamu do ciała, trochę ciężko go było wyciskać pod koniec z tubki. Zapach jakoś szczególnie mnie nie powalił, a samo działanie było dla mnie neutralne, szału nie zrobił. Płyn od Oriflame pszenica i kokos to była jakaś pomyłka, która wogóle nie pachniała, wysuszała skórę i była bardzo niewydajna.


Kąpiel solankowo-bromową o zapachu bzu od Joanny uwielbiam. Pachnie bzem, który uwielbiam, a pachnie też bardzo naturalnie. Płyn jest baaardzo wydajny, tworzy świetną pianę i nie wysusza skóry. Kosztuje grosze, więc jeszcze nie raz się w niego zaopatrzę.


Kremowy peeling myjący od Farmony o zapachu liczi i rambutanu (cokolwiek by to nie było) rozczarował mnie dużą ilością drobinek, która nic nie robiła. Tarłam i tarłam nim po ciele, a nie widziałam rezultatów. 
Produkt od Starej Mydlarni baaardzo mnie kusił i tak samo baaardzo mnie rozczarował. Samo działanie w sobie było ok - pianka z peelingiem, niby drobnym, ale fajnie ścierał, dobrze się pienił. Ale nie wybaczę mu jednej rzeczy - tak okropnie śmierdział mydłem podczas używania, że nie mogłam tego wytrzymać. Zapachu mydła nie lubię, a w tym przypadku było go za dużo i zużyłam go w tempie ekspresowym.
Peeling antycellulitowy od Lirene uwielbiam za działanie. Fajnie ściera martwy naskórek, skórę mam po nim gładką. Ale z tym egzemplarzem miałam niemały problem - trafił się duży kawałek peelingu, który skutecznie uniemożliwiał wydobycie produktu z opakowania. Namęczyłam się z nim, co nie miara, ale udało się dobić do końca.


Peelingi do stóp z Avon i Oriflame używałam często w sierpniu i to głównie z tego miesiąca pochodzą. Obaj delikwenci przeleżeli w mojej szufladzie spory okres czasu, ale miło było ich używać. W obu przypadkach drobinki były małe, ale skutecznie oczyszczały stopy, pachniały delikatnie i były bardo wydajne pomimo małej pojemności.


Udało mi się w końcu powykańczać sporą ilość napoczętych kremów do rąk. Krem z Oriflame, jak widać po nazwie był z edycji świątecznej, ale ze świątecznym zapachem nie miał nic wspólnego. Produkt był bardzo lejący, wchłaniał się bardzo szybko, ale nie dawał uczucia nawilżenia skóry.
Krem od Orly - Pucker recenzowałam już tutaj. Nie zmieniłam o nim zdania i bardzo go polubiłam.


Kremy do rąk od The Body Shop bardzo się od siebie różniły. Po pierwsze zapachem - gagatek z lewej strony pachniał bardzo delikatnie, używałam go w pracy i wchłaniał się migusiem, ale pozostawiał uczucie nawilżonych rąk, bardzo wydajny. Gagatek po prawej stronie pochodził z zestawu kremów z edycji świątecznej, zapach wanilii był bardzo męczący, wręcz mdlący i ciężko mi się go używało.


Krem do rąk z Alverde to była przyjemna miniaturka. Zapach specyficzny, ale można się przyzwyczaić. Nawilżał bardzo przyjemnie, a pomimo małej tubki był bardzo wydajny.
Zmywacze do paznokci idą u mnie jak woda. Ten z Sally Hansen kupiłam po raz pierwszy podczas promocji w jakiejś drogerii. Był baardzo wydajny, nie wysuszał skórek i paznokci. Chętnie kupię go ponownie, ale tylko w promocji, bez niej się po prostu nie opłaca.


Zielona kulka z Vichy to produkt kultowy, goszczący w mojej kosmetyczce regularnie. Pisałam o nim nie raz i zdania nie zmieniłam, jest świetny.
Kulka z Nivea mnie nie powaliła. Używałam jej niemiłosiernie długo i szkoda, że działania nie ma takiego, jak ta sama nazwa w wersji męskiej.


O piance z Baikal Herbals mogliście przeczytać tutaj. Produkt jest tak bardzo wydajny, że już pod sam koniec zaczął mnie męczyć, ale zdania o nim nie zmieniłam.
Jakiś czas temu podjęłam się zadania zdenkowania wszystkich zapachów, które mam w domu, a mam ich baaardzo dużo (i jeszcze więcej ostatnio znalazłam :/). Na pierwszy ogień poszedł zapach jeżynowy z FM. Był baardzo słodki, ale bardzo go lubiłam. To była moja druga butla i na razie więcej nie będę go kupowała. A kosztował grosze.


Dwa płyny micelarne z Biodermy, które bardzo lubię, ale więcej nic nie powiem, bo piszę ciągle recenzję porównawczą 3 różnych wersji :)


W końcu wykończyłam! Lily Lolo - Mineral Finishing Powder, Flawless Silk. Nie cieszę się dlatego, że go nie lubiłam, bo lubię go baardzo, ale cieszę się dlatego, że starczył mi na tak długo. Postaram się niedługo napisać o nim więcej.
Pomadka z Alverde to mój ulubieniec, zwłaszcza w wersji mandarynkowej. Co prawda ten egzemplarz był jakiś zły, bo pomadka była bardzo tempa i bardzo szybko się złamał sztyft, ale przy wcześniejszych tego nie miałam. Zaopatrzyłam się w mały zapas, bo doszły mnie słuchy, że mają ją wycofać ze sprzedaży.


Na koniec wyrzucam produkty, których nie używam od bardzo dawna, więc obawiam się, że mogą być już zepsute. Są to praktycznie same pomadki i błyszczyki do ust oraz korektor.

I na koniec przypominam Wam o wyprzedaży w odpowiedniej zakładce ;)

12 komentarze:

Wyprzedaż

czwartek, listopada 07, 2013 unappreciated 0 Comments

W związku z małym wietrzeniem szuflad, postanowiłam zrobić małą wyprzedaż. Chętne osoby zapraszam do zakładki WYPRZEDAŻ.



A także chciałam Was zaprosić do polubienia mojego fanpage na Facebook'u (wreszcie!). W tym miejscu komunikacja ze mną będzie najszybsza :)



0 komentarze:

Obsługiwane przez usługę Blogger.

About me