China Glaze / Surreal Apppeal

niedziela, lipca 28, 2013 unappreciated 11 Comments

Jest tak obrzydliwie gorąco, że wiatrak to za mało. Na dworze 50,9, w domu 28,3. Rozpuszczam się ja, rozpuszczają się moje kocice, które królują na chłodnych kafelkach. W związku z taką temperaturą nie chce się nic, ale paznokcie muszą być pomalowane :) Dlatego dziś pokażę Wam koral od China Glaze - Surreal Appeal. 2 warstwy wystarczą do pełnego pokrycia płytki paznokcia, zmywanie bezproblemowe, kolor piękny, ale! w butelce jest jaśniejszy niż na paznokciach i ten w butelce kolor bardziej do mnie trafia.






11 komentarze:

Golden Rose / Holiday 61

środa, lipca 17, 2013 unappreciated 13 Comments

Nie porzuciłam tematu piasków, zdecydowanie nie :) Często goszczą na moich paznokciach i poza p2 i Barry M zaopatrzyłam się w dwie sztuki piasków od Golden Rose. Po wypłacie wrócę po więcej, zwłaszcza z nowej kolekcji kolorów. Dziś pokazuję Wam cudny niebieski piasek (kobaltowy?). Gości często na moich paznokciach z prostych powodów: mam ostatnio świra na punkcie koloru niebieskiego, szybko schnie, kryje przy 2 warstwach, a na koniec jest bardzo trwały i jak wiem, że nie będę miała czasu na malowanie paznokci, to używam właśnie tego cuda. Zmywanie jest proste - łatwiejsze niż brokatów, nie używam metody foliowej, chociaż z nią jest szybciej ;]






13 komentarze:

Essie / Funny face

sobota, lipca 13, 2013 unappreciated 7 Comments

Dzisiaj będzie na różowo, co prawda nie tak słonecznie (zdjęcia robione kilka dni temu), bo we Wrocławiu jest pochmurno i wietrznie. Ale kolor zdecydowanie optymistyczny! Dwie warstwy wystarczą do pełnego krycia, spokojnie wytrzymał 3 dni na moich paznokciach, wytrzymałby pewnie i dłużej, ale ja lubię często zmieniać kolory ;]








7 komentarze:

Czerwcowe denko

sobota, lipca 06, 2013 unappreciated 11 Comments

Czas leci nieubłaganie szybko. Dopiero, co wyzerowałam sporo produktów w czerwcu, a już mam kilka pustych opakowań w lipcu. Istne szaleństwo zużywania u mnie trwa.


Żele do kąpieli - malinowo-waniliowy Original Source, który przy dłuższym używaniu robił się bardzo męczący (mówię oczywiście o zapachu), pozostałe właściwości ma takie, jak wszystkie inne żele OS. Kawa od Yves Rocher pachniała obłędnie i bardzo przyjemnie pobudzała, nie wysuszała, ale butelka rozmiarowo i funkcjonalnie to koszmarek, który ciężko się otwiera. Grapefruitowy żel od Marks&Spencer pachniał bardzo naturalnie, ale to jego jedyny plus - mało wydajny, średnio się pienił i trochę wysuszał skórę.


Dyniowy peeling do ciała od AA to moje małe odkrycie. Kupiłam go zupełnie przez przypadek na promocji w Sephorze. Jest delikatny zarówno pod względem zapachu (ledwo wyczuwalny, ale w tym przypadku bardzo mi to odpowiadało), jak i konsystencji, która wbrew pozorom powodowała, że był z niego całkiem miły zdzierak. Bzowy żel od Yves Rocher niestety zapachem nie zbliżył się do mojego ulubionego zapachu bzu (porównywałam z moim przydomowym bzem), ale było całkiem blisko. Poza zapachem mnie jakoś szczególnie nie powalił. Marakuja i kokos od Isany to chyba zeszłoroczna letnia edycja, która zalegała u mnie w szufladzie. Dla mnie wszystkie żele Isany są do siebie podobne - ładnie pachną w butelce, poza nią praktycznie nic nie czuć, pieni się w miarę ok, jest wydajny i niedrogi, a także nie wysusza skóry.


Peeling do dłoni od Synesis był moim pierwszym kosmetykiem tej firmy, który kupiłam zdecydowanie z czystej ciekawości. Żeby go użyć musiałam porządnie wymieszać zawartość butelki i nałożyć na ręce. Pomimo kłopotliwości w aplikacji, samo działanie oceniam na duży plus, bo ręce były po nim bardzo miękkie i gładkie, a sam produkt bardzo wydajny. Dwa ostatnie produkty od Marks&Spencer w moich zasobach - żel do rąk i balsam do ciała. O ile jeszcze żel był przyjemny i całkiem wydajny, to balsam to był koszmar. Zapach sztuczny, konsystencja lejąca, kiepskie nawilżanie. Jego zużycie to była moja zmora, ale cieszę się, że już go wykończyłam.


Kulka energy fresh od Nivea to mój ulubieniec obok kulki Vichy, stale i niezmiennie, więc szkoda więcej pisać :) Antidral to koszmarek, który wyrzuciłam, pomimo, że nie zużyłam do końca - nie działał wogóle, na szczęście nie podrażniał skóry. Dezodorant od Garniera leżał w szufladzie biurka w pracy i nie wiem zupełnie, co tam robił, wykończyłam go, ale szału nie zrobił.


Krem do rąk z 5% urea od Isany to jeden z lepszych kremów do rąk, które używałam. Ma gęstą i treściwą konsystencję, dość długo się wchłania, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało, ponieważ świetnie nawilżał moje dłonie na długi czas. Smrodek od The Body Shop, no inaczej nazwać go nie mogę, bo śmierdzi przeraźliwie ziołami, ale działanie bardzo dobre. Przez jego gęstą konsystencję używałam go tylko na noc.


Miniatury produktów - Isana, żel pod prysznic i 2 szampony od Syoss. Szału nie zrobiły, ale przy tak małych pojemnościach ciężko jest napisać cokolwiek więcej.


Plaster na nos od Revitale - już nie raz o nich pisałam, jest ok, ale jak wykończę je to na pewno ich więcej nie kupię. Pomadki od Alverde - mandarynka z wanilią i rumianek to moje ulubione mazidła do ust (postaram się napisać niebawem pełną recenzję). Kupiłam je ponownie i nie żałuję tych zakupów, żałuję tylko, że nie ma u nas do nich stacjonarnego dostępu. Malinowa pomadka od Oeparol to mój koszmar czerwca. Dawno nie używałam takiego paskudztwa do ust - mega tłuste i okropnie śmierdzące, nie byłam w stanie zużyć go do końca, a wersja z owoców leśnych była rewelacyjna.


No w końcu mogę się pochwalić wykończonymi lakierami do paznokci :) Inglot nr 342 był chyba moim pierwszym lakierem do paznokci, do którego wrócę z pewnością z nową butelką. Walk of fame od Essence to zwykły brązik, który szybko się wykończył - nic specjalnego. Odżywka 2000 Microcell uratowała mi paznokcie. Ta niewinnie mała buteleczka starczyła mi na bardzo długo. Jak znajdę w przyjaznej cenie pełne opakowanie to chętnie kupię. Kultowy top od Seche Vite - zużyłam do ostatniej kropli, którą mogłam wydostać. Zgęstniał, ale od czego jest Seche Restore? :)

11 komentarze:

Obsługiwane przez usługę Blogger.

About me