Dno i wodorosty, czyli zużycia września, października i listopada
Jeszcze przed końcem roku trzeba się rozliczyć z pustaków, żebym mogła Wam w końcu pokazać nowości ostatnich tygodni, które u mnie zagościły. Na razie jednak zapraszam Was na garść mini recenzji ;)
Chyba już nikogo nie powinna dziwić obecność opakowań po żelach Balea, które bardzo lubię i jak mam tylko możliwość sprawienia sobie kolejnych butelek dzięki kochanej B., to robię to :) Żel brzoskwiniowy z The Body Shop zakupiłam podczas letniej promocji, niestety zapach piękny tylko w butelce, podczas kąpieli niewiele czułam, na dodatek był mało wydajny. Natomiast żel z LPM o zapachu białej brzoskwini i nektarynki gościu u mnie już nie pierwszy raz, zwłaszcza za zapach :)
Żele z Isany - tanie, w miarę wydajne, ale poza ostatnim zapachem, były tak mdłe, że kąpiel była prawie torturą.
Żel do higieny intymnej z aloesem z Białego Jelenia powinien startować w konkursie na najbardziej wydajny produkt, używałam go ładnych parę miesięcy, jest bardzo delikatny i łagodzi wszelkie podrażnienia. Do tego kosztuje grosze. Oczywiście kolejne opakowanie już jest w użyciu, innego tego typu produktu nie szukam :) Peeling Tutti Frutti o zapachu melona z Farmony, czy komuś pachniał tym melonem? Mnie ten zapach tak mdlił, że używanie go było sporym koszmarem, a szkoda mi było wyrzucić pełne opakowanie do kosza. Zacisnęłam zęby i wykończyłam, ale na pewno więcej nie powrócę, choć działanie było dobre.

I tutaj, tak jak w przypadku żeli, nie powinien nikogo dziwić widok szamponów z Balea :D Powtarzam to do znudzenia - uwielbiam je! Za zapachy, za śmiesznie niską cenę, za wydajność i za działanie. Zielony szampon z Biodermy to delikatny szampon do codziennego stosowania, który kupiłam (na szczęście!) za jakieś grosze podczas promocji w SuperPharm. W konsystencji jak woda, przez co nigdy nie wiedziałam ile go nalać na dłoń, aby spienić całkowicie włosy. Natomiast to, że był rzadki nie wpłynęło na jego wydajność, bo o dziwo był bardzo wydajny. Włosy po jego zastosowaniu były bardzo dobrze oczyszczone, ale zdecydowanie konieczne było ich nawilżenie odżywką. Do odżywek do włosów dopiero się do końca przekonuję, nie zużywam ich tak dużo jak szamponów, a ta z Garniera cytryna z oliwką był dobry, wygładzał włosy i przy tym ich nie przetłuszczał.

Szampon Babydream znany chyba całej blogosferze używałam tylko i wyłącznie do mycia pędzi i w tej roli spisuje się znakomicie :) Tonik z Pat&Rub jest moim zdecydowanym ulubieńcem w tej kwestii i nie szukam zamiennika - postaram się niebawem o nim więcej napisać. Micel z Biodermy jest moim ulubieńcem, o czym już nie raz pisałam, więcej na jego temat możecie poczytać tutaj.

Żel do skórek z Sally Hansen jest znany chyba wszystkim lakieromaniaczkom, jest mega wydajny (używałam go od początku roku!), świetnie zmiękcza skórki, dzięki czemu łatwo i szybko można je usunąć. Nie szukam innego. Zmywacz do paznokci z Essence o zapachu kokosa z papają jest bardzo przyjemny, nie wysusza ani płytki paznokcia, ani skórek. Dodatkowo jest tani i wydajny. Balsam do rąk o zapachu borówek z Balea... myślałam, że nigdy się nie skończy! Miał bardzo lekką konsystencję, bardzo szybko się wchłaniał, pozostawiał efekt "mokrych" rąk, ale prawie w ogóle nie nawilżał skóry, przez co musiałam sięgać po inne kremy. I odżywka do paznokci Expres Nail Hardener od Peggy Sage jest moją ulubioną, dzięki niej moje paznokcie są dużo twardsze, mniej się rozdwajają i łamią. Nie wiem, która to już moja zużyta butelka, kolejna już się kończy i jeszcze następna czeka w szufladzie z zapasami :)

Balsam do ust z MAC, jak używałam go na początku byłam z niego bardzo zadowolona - świetnie nawilżał i regenerował usta, z czasem był już za mało wystarczający, wyrzuciłam bo leżał od dłuższego czasu i na pewno jest już nie do użycia. Zielona kulka z Vichy - ta ilość o czymś chyba świadczy? ;) Peeling do stóp z Avonu - bardzo, ale to bardzo delikatny. Ledwo co złuszczał, ale dzięki niemu skóra była gładsza, bardzo wydajny.

I na koniec próbki, duuuużo próbek! W końcu się wzięłam za ich używanie, bo tak mi już trochę zalegały w szufladach i w łazience :) Dzięki niezawodnej Megdil miałam okazję przetestować żele i balsamy z Bath&Body Works, momentami zastanawiałam się, czy są do jedzenia, czy do smarowania i mycia. A dzięki tym próbkom chętnie bym się zaopatrzyła w kilka pełnowymiarowych produktów. Tak samo było w przypadku peelingu Himalaya Scrub i balsamu od Rituals - peeling to marzenie! Jest świetny i jak tylko będę mogła to zakupię duże opakowanie! Było też kilka balsamów (Pat&Rub i The Body Shop), były ok, ale szału nie zrobiły :) Od Sylwii dostałam do przetestowania dwa kosmetyki z firmy Make Me Bio - Almond Scrub i krem Beautiful Face i tak jak peeling nie zrobił na mnie zbyt wielkiego wrażenia, to krem (pomimo, że nie do mojego typu cery) świetnie nawilżał skórę i myślę, że w przyszłości byłabym skłonna go zakupić. Otrzymałam również próbki żelu pod prysznic z LPM, który bardzo rozczarował mnie zapachem oraz balsam do ciała również z LPM, który był ok, ale dla mojej wymagającej skóry był trochę za słabo nawilżający. Od Dagi miałam do przetestowania piankę peelingującą z Organique, z którą się bardzo polubiłam i na pewno zakupię pełne opakowanie. Miałam również możliwość pierwszy raz użycia czegokolwiek z Lush i była to maska Oatfix - genialna! Świetnie oczyszczała i wygładzała buzię. Żałuję bardzo bardzo, że nie można kupić jej w Polsce. I na koniec dostałam serum antycellulitowe z Phenome, które bardzo mnie zaciekawiło i na pewno w przyszłości zakupię pełnowymiarowe opakowanie. Balsam z P&R z serii otulającej już miałam i bardzo lubiłam, ale zapach mnie chwilowo zmęczył ;)
Podczas zakupów w Pat&Rub dostałam sporo próbek - kremu do twarzy AOX (jest świetny! będzie o nim recenzja, bo zakupiłam pełne opakowanie), masło rozgrzewające i hipoalergiczne, które uwielbiam, a także maskę do włosów tłustych (miłe pierwsze wrażenie, szkoda, że starczyła tylko na jeden raz) i peeling z balsamem z serii wyszczuplanie (po tak małych próbkach tego typu kosmetyków ciężko cokolwiek więcej napisać). W TBS dostałam próbkę masła do ciała z serii arganowej - do nawilżania dłoni był rewelacyjny. No i na koniec próbki z Lily Lolo - BB cream w kolorze light, oczywiście skończyło się na pełnej tubce :) oraz intensywnie nawilżający krem do twarzy z japońskiej mandarynki z John Masters Organics wcale nie nawilżał, a na dodatek spowodował wysyp i zapchanie na czole.
Uff! To już koniec, przynajmniej na ten rok. Miałyście któryś ze zużytych prze mnie kosmetyków? Chętnie poznam Wasze opinie na ich temat!
12 komentarze: