Denko
To będzie post tasiemiec - olbrzymie denko. Puste opakowania są od początku tego roku do końca kwietnia. I tak jak po 2 miesiącach mogłam już napisać notkę, tak leń wygrał i dopiero wywalające się puste opakowania z torby zmusiły mnie do zrobienia zdjęć i wyrzucenia opakowań. Tak więc zapraszam Was na krótki opis tego, co zużyłam w przeciągu minionych 4 miesięcy :)

Przez moją łazienkę przewinęła się spora ilość płynów do kąpieli, ale żeby nie było, że ja sama z nich korzystałam, to używałam ich na spółkę z moim mężem :) Płyny do kąpieli Luksja o zapachach: Pink Sparkle, Sweet Macaroons i nieobecny na zdjęciu przez gapiostwo Golden Desire. Świetnie się pieniły, były mega wydajne, nie wysuszały skóry i kosztowały parę złotych, ale zapachy były tak okropnie sztuczne, że zamiast umilać kąpiel, powodowały, że chciałam jak najszybciej wyjść z wanny. Z płynami z Apartu było podobnie - posiadałam wersję Migdał i kokos oraz Jedwab i noni. Zapachy może nie były tak sztuczne, ale zdecydowanie nie wpadły w me gusta i raczej na pewno do tych wersji zapachowych zarówno z Luksji, jak i z Apartu już nie wrócę.
O produktach z Bomb Cosmetics pisałam osobne recenzje - tutaj i tutaj. Zdania o nich nie zmieniłam, bardzo polubiłam te produkty i na pewno nie raz do nich powrócę, ale już w innych wersjach zapachowych :)
Żele ze świątecznej edycji Yves Rocher musiałam mieć ze względu na zapach czekolady połączonej i z pomarańczą i z migdałem. Wersję malinową również miałam, pisałam o niej w poprzednim denku. Niestety obłędne zapachy w butelkach giną podczas kąpieli. Migdał był wręcz tak okropnie mdły, że nie miałam ochoty w ogóle go używać. Żele wysuszały również moją skórę, więc ogólnie jestem bardzo na nie. Za to Oliwka z mango z Lirene, czyli żel + oliwka pod prysznic uwiodły mnie i zapachem i działaniem. Skóra była delikatnie nawilżona i kiedy nie była w złym stanie, to nawet nie musiałam smarować ciała balsamami. Żel tak bardzo przypadł mi do gustu, że w użyciu mam już kolejne opakowanie i zdecydowanie będzie często gościł w mojej łazience. Korzenny płyn do kąpieli z Organique miał świetny, przepiękny zapach, zgodny z nazwą. Uwielbiam go i na pewno na jesień/zimę zakupię większe opakowanie, bo kąpiel z jego udziałem to sama przyjemność ;) A na koniec żel z Palmolive - Thermal Spa Aqua Calm. Przyznam się, że nie pamiętam, czy kiedykolwiek używałam żeli tej firmy, a nawet jeśli to musiało to być tak dawno temu, że tego nie pamiętam. Zapach mdły, dobrze się pienił i był mało wydajny. Na repetę na pewno nie zasługuje.

Szampony Balea uwielbiam i chyba już wszyscy o tym wiedzą :) Rzadko kiedy w mojej łazience można spotkać szampony innych firm, te po prostu w zupełności mi wystarczą. Tym razem padło na wersję grejpfrutową (zdecydowanie mój faworyt wśród wszystkich szamponów Balea), wiśniową i kokosową. Oczywiście w użyciu są już następne wersje :)
Różowa odżywka z Isany to jakaś jedna wielka pomyłka! Śmierdziała tak okropnie, że jej używanie było niemożliwe. Nie wpływała w żaden sposób na moje włosy, poza szybszym niż zwykle przetłuszczeniem. Zużyłam do golenia nóg, ale i jako ten sposób była okropna. Nigdy więcej!
Za to odzywka wanilia z papają z Garnier zdecydowanie skradła me serce, a moje włosy ją pokochały! Świetnie nawilżała włosy bez obciążania ich! Były gładkie i miłe w dotyku, a także świeże i się nie przetłuszczały. Uwielbiam jej zapach, kosztowała ok. 8 zł na Allegro. Zdecydowanie polecam i jak tylko skończę obecne zapasy odżywek, na pewno do niej powrócę!
O moim ulubionym bananowym duecie z The Body Shop wspominałam już nie raz, uwielbiam szampon i odżywkę za wszystko - od zapachu po działanie. Więcej przeczytacie w recenzji tutaj. Mam kolejne opakowania w zapasie, tym razem w nowej wersji wizualnej, mam nadzieję, że działanie będzie niezmienne :)
Płyn micelarny z L'Oreal Ideal Soft szturmem wszedł na blogowe języki i czytałam o nim tyle pochlebnych opinii, że musiałam go mieć. I nie wiem tak naprawdę, skąd tyle pozytywów na jego temat. Zmywa makijaż i owszem, ale okropnie się pieni, lekko podrażniał moją skórę (rumieńce, których staram się pozbyć, tylko je uwydatniał). Z podkulonym ogonem powróciłam do Biodermy Sensibio i już chyba więcej nie będę eksperymentowała. Jak już jesteśmy przy tej marce, to wspomnę również o kremie z Biodermy - Sensibio AR pisałam już pełną recenzję tutaj. I tak jak uwielbiałam ten krem przeszło 2 lata temu, teraz jest zdecydowanie niewystarczający dla mojej wymagającej skóry. Nie zmienia to faktu, że wspominam go bardzo dobrze, ale nie planuję powrotów. O kolejnym kremie, tym razem spod szyldu Flos-Leku z arniką wspominałam w osobnej recenzji o tutaj, zdania o nim nie zmieniłam, ale szukam dalej ideału :) Całkiem niedawno wspominałam Wam w pełnej recenzji o świetnym kremie nawilżającym z Rilastil, co prawda na obecną porę roku jest dla mnie trochę za ciężki, ale zakupiłam już kolejne (trzecie!) opakowanie na sezon jesienno/zimowy i wtedy będzie, jak znalazł. Więcej możecie przeczytać o tutaj.
O kremie BB z Lioelle o wdzięcznej nawie Dollish czytałam naprawdę sporo i w momencie, gdy skończył mi się podkład ze Skin 79 postanowiłam coś zmienić. Zamówiłam wersję zieloną i był to strzał w dziesiątkę. Krem jest ogromnie wydajny, wystarczył mi na ok. 6 miesięcy praktycznie codziennego użytkowania, więc jego wysoka cena jest rekompensowana. Ten typ ma słabe krycie, ale dla mnie zdecydowanie odpowiadające. Jestem w połowie drugiego opakowania, no dobra byłam, bo na razie znalazłam innego ulubieńca, ale do tego będę regularnie wracała :)
No i jeśli chodzi o pielęgnację twarzy to już ostatni kosmetyk - tonik z Suiskin, o którym pisałam tutaj. Na szczęście nie zniechęcił mnie do używania toników, dzięki czemu znalazłam już swój ideał ;]
O pomadce z Sylveco w wersji rokitnikowej o zapachu cynamonu mogę napisać po prostu, że działa. Spełnia swoje nawilżające zadanie, a w okresie zimowym bardzo dobrze chroniła moje usta i przed wiatrem i przed mrozem. Cynamonu w niej nie czułam a szkoda, bo bardzo go lubię.
Bardzo lubię próbki, bo dzięki nim jestem w stanie stwierdzić, czy dany produkt przypadnie mi do gustu. Czasami szkoda wydać mi pieniądze na coś czego nie znam. I tak oto dzięki próbkom poznałam Inteligentnie Nawilżający Krem Do Twarzy na dzień z GoCranberry, ale jakoś szczególnie nie zapałałam do niego miłością. Kolejną pozycją był Bogaty balsam do dłoni z Pat&Rub, który tak bardzo polubiłam i który uratował mi dłonie w momencie okropnego przesuszenia, że bez wahania zdecydowałam się na pełnowymiarowe opakowanie. A będąc przy kosmetykach sygnowanych nazwiskiem Kingi Rusin - zdecydowałam się wypróbować krem BBB w wersji jaśniejszej i powiem tak: pokochałam go od pierwszego użycia! Na pewno postaram się napisać pełną recenzję, jak już więcej go poużywam, ale jak na razie ciągle się nim zachwycam :) No i już na sam koniec próbki z Phenome, marki którą pokochałam tak, że na razie każdy kosmetyk, który mam sprawdza się idealnie. Podczas pierwszych zakupów wybrałam sobie 3 próbki - 2 kremu nawilżającego Luscious, dzięki czemu wiedziałam, że był to strzał w 10! i krem zakupiłam w pełnowymiarowym opakowaniu. Natomiast 1 próbka to Essential body cream, który używałam do... smarowania dłoni, bo przecież jego ilość to nawet na jedną nogę by mi nie starczyła :D

Zmywacz do paznokci z Sally Hansen w wersji niebieskiej zakupiłam za mniej niż 10 zł w jednej z drogerii internetowych, świetnie zmywał lakier, przy czym nie wysuszał ani paznokci, ani skórek wokół nich, bardzo wydajny. Standardowa cena w drogeriach stacjonarnych to było jakieś nieporozumienie (ok. 20-30 zł), teraz zmieniły się opakowania i pojemności, a cena nadal nie. I kolejny zmywacz (te u mnie schodzą praktycznie jak woda :D) tym razem z Essence w zapachowej wersji kokosa z papają zakupiłam za mniej niż 5 zł w Douglasie i bardzo go polubiłam. Właściwości ma te same, co jego kolega, o którym pisałam chwilę wcześniej :) O kremie z Anidy w wersji z woskiem pszczelim i olejem z makadamii również jest głośno w blogosferze. Sam krem kosztuje w okolicach 3 zł, jest wydajny, szybko się wchłania (przez co świetnie nadaj się do pracy!) i nawilża dłonie. Kolejne opakowanie już czeka na użycie :) Kultowy żel do usuwania skórek z Sally Hansen jest komuś nieznany? Uwielbiam go za działanie i za wydajność, to opakowanie starczyło mi na ponad grubo rok używania 2-3 razy w tygodniu! (nie wiedzieć czemu jego kolejne opakowanie o trochę mniejszej pojemności jest dużo mniej wydajne). Tak go polubiłam, że przez długi czas nie zamienię na żaden inny :) No i na koniec paznokciowej historii moja ulubiona odżywka do paznokci z Peggy Sage - Express Nail Hardener. Ta buteleczka, którą widzicie jest druga, jestem w trakcie używania trzeciej, która też się powoli już kończy, a w szufladzie czeka kolejna pełna odżywka :) Pomimo zawartego w niej i przez większość znienawidzonego formaldehydu, uwielbiam ją. Lakier świetnie sie na niej trzyma, jest wydajna, utwardza paznokcie dzięki czemu praktycznie w ogóle się nie łamią i nie rozdwajają.
Kulki z Vichy w wersji zielonej to już standard w mojej kosmetyczce i będą gościły nadal, a Nivea Fresh Energy pojawia się, co jakiś czas i również bardzo je lubię :)
Szampon Babydream to kultowy już produkt, ale używałam go tylko do mycia pędzli - w tej kwestii sprawuje się wyśmienicie! No i na koniec zapachy - staram się zużywać wszystkie zapasy, które mam, aby móc sobie kupić coś nowego :) I tak tutaj jest zapach Oriflame Embrance oraz Love Dance z La Rive, które bardzo polubiłam, ale już na pewno do nich nie powrócę.
Ciekawa jestem, czy ktoś dobrnął do końca? :D Jeśli tak, to dajcie znać, czy znacie coś z mojego mega denka, albo coś was zainteresowało? :)
29 komentarze: